Poczucie Siebie Podcast odcinek 23 - Jak uciekałam od życia i dlaczego przestałam to robić?

PODCASTGŁÓWNA

7/15/202316 min read

Uciekamy od życia na różne sposoby i często nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. Co zresztą jest logiczne, ponieważ jeśli coś dzieje się przez X lat i nic z tym nie robimy, to albo tego nie widzimy, albo nie chcemy tego zobaczyć. Ciągłe imprezowanie, alkohol, kompulsywne zakupy, objadanie się, kompulsywny seks, pracoholizm, kompulsywne oglądanie seriali, a nawet nadmierną duchowość czy religijność to niektóre ze sposobów ociekania od życia, siebie, swoich uczuć, emocji, problemów, zamiast stawienie im czoła.

Co było moim sposobem na ucieczkę? Jak oraz dlaczego przestałam to robić?

Jestem ciekawa, zwłaszcza osób, które mnie znają dłużej, niż od kiedy prowadzę podcast, czy mają takie podejrzenia, co to mogło być.

Dlaczego uciekamy od życia? Co nam to daje?

Mówi się, że ucieczka jest podszyta lękiem. Jest to taki łatwy sposób na odcięcie się od tego, co aktualnie czujemy, a nam się to nie podoba, nie chcemy tego. Tylko tak jak wspominałam w 18 odcinku o motywacji odnośnie odroczenia gratyfikacji, np. teraz czujemy się źle, dajemy sobie przestrzeń do tego, żeby to przeżyć i wiemy, że za tydzień / miesiąc / kilka miesięcy to minie. Im szybciej zdamy sobie sprawę z tego, że musimy to przeżyć i posiedzieć w tych emocjach, tym szybciej to mija. Natomiast jeśli przed czymś uciekamy, bo boimy się stawić czoła swoim problemom, emocjom i nie potrafimy sobie z nimi poradzić, to tak naprawdę odwlekamy przeżycie tych emocji w czasie. Możemy też je wypierać, co w późniejszym czasie przełoży się na chorobę psychosomatyczną, czy innymi zaburzeniami. Pomimo że ucieczka wydaje się łatwym sposobem, może być tylko na chwilę. Czasem może być tak, że dane emocje są tak ciężkie, że w danym momencie nie jesteśmy w stanie w nich posiedzieć i świadomie uciekamy np. scrollując Tik-Toka. Robię tak, że daje sobie dzień, aby o tym nie myśleć i postanawiam, że będę oglądać jakiś serial / film, aby odciąć się od swoich emocji, ale jutro np. posiedzę w medytacji i tak to sobie dawkuję. Dlatego, że „na raz” te emocje byłyby dla mnie zabójcze, ale jest to świadomy wybór. Nie jest najlepszy i zdaję sobie z tego sprawę. Natomiast jeżeli nie zdajesz sobie z tego sprawy, uciekasz i mimo wszystko nadal czujesz ból. Ucieczka nie jest sposobem na ucieczkę od bólu na zawsze, tylko na chwilę. Mimo że uciekasz, nadal to wraca, może ze zdwojoną siłą. Wydaje Ci się, że wszystko jest okej, bo co wieczór wypijasz tylko lampkę wina, czy szklaneczkę whisky, ale to może okazać się problemem.

Moja ucieczka od rzeczywistości nie jest tak oczywista, chociaż moi bliscy zauważyli, że podejście do tych rzeczy nie było „normalne”. Jakiś czas temu był trend na Instagramie „Ja jestem turystką, nie jesteś podróżniczką”. Była to taka różnica, że turysta chce uciec od życia, a podróżnik chce życia doświadczać. Jeśli miałabym się trzymać tej definicji, to, pomimo że podróżowałam po różnych zakątkach świata, to byłam turystką, a nie podróżniczką. Aż do momentu, kiedy przestałam od życia uciekać. Ówczesna radość z podróży nie wynikała do końca z tego, że odwiedzę piękny kraj, nową kulturę. Oczywiście też się tym cieszyłam, ale podświadomie powód był jeszcze inny, ponieważ na co dzień nie żyłam w zgodzie z własnym JA, a żyłam w konflikcie na poziomie podświadomym.

Wiele rzeczy, dopóki nie wypłyną na powierzchnię, zostają dla nas niezbadane, nieświadome. Samoobserwacja i samoświadomość pomagają nam zobaczyć, że wpada się w jakiś schemat / błędne koło. Umówmy się, nie ma nic dziwnego w tym, że czasami nie chce nam się wracać, że bardzo nam się podoba jakieś miejsce, bo nas oczarowało i najchętniej byśmy tam zostali. Część naszego serducha zostaje w tamtym miejscu i jak pomyślimy, że musimy wrócić do pracy wrócić z takiego odpoczynku, to serce nam pęka. Moje podróże małe i duże, samolotem i gdzieś blisko, one były częstsze, niż raz w roku. Dlatego nie miałam czegoś takiego, że raz na rok jadę na wakacje i muszę przez te 2 tygodnie naładować baterie do działania odpocząć od wszystkiego. Tylko tych momentów resetu fizycznego i mentalnego było dosyć sporo. Niemniej jednak bardzo często, bardzo płakałam z powodu wyjazdu. To nie było tak, że gdzieś tam zostawiałam kawałek swojego serducha i dlatego było mi przykro, tylko ja mówiłam, że nie chcę wracać i chcę w danym miejscu zostać, bo jest mi tu dobrze. Ta świadomość rosła z każdym miesiącem, rokiem, gdzie w końcu zrozumiałam, dlaczego tak jest, ale wtedy jeszcze nie byłam świadoma i bardzo cierpiałam z tego powodu, że muszę wrócić do domu.

Smutne to, co?

Jeszcze nie wróciłam z jednej podróży, a już myślałam kolejnej, nawet już miałam zarezerwowane 2 podróże do przodu, więc nawet do końca nie mogłam być w tu i teraz, np. kiedy byliśmy na Maderze, bo już myślałam o Zakynthos i o Kenii. Miałam takie myśli, że okej, jestem na Maderze przez tydzień, na Zakynthos przez 2 tygodnie, a w Kenii 10 dni, a gdzie reszta?

Jak mam żyć przez resztę mojego życia? Mam być smutna i nieszczęśliwa?

Porównując z teraz, cieszę się, że wracam. Mam coś takiego, że tęsknię za moim normalnym życiem, za życiem od poniedziałku do piątku, a nie tylko tym w weekend. Nawet jak w pracy mi mówią, że „Pewne byłaś tak daleko, to teraz ciężko Ci było wrócić” i miałam takie:

Podróż do Kenii była ostatnia pod względem nieprzyjemnych przygód, to był koniec 2019 roku. W 2020 wiadomo, co wybuchło i oczywiście wtedy już miałam zarezerwowaną kolejną podróż na maj na rocznicę ślubu. Wtedy moje serce rozsypało się na milion kawałków, bo odwołali nam lot. Byłam załamana. Podróż została przeniesiona na lipiec i wtedy też się odbyła, ale był to dla mnie spory szok, ponieważ jedna z form ucieczki mi uciekła. Znalazłam sobie wtedy inne formy np. wkręciłam się w Tik-Toka, że scrollowanie było dla mnie głupim nawykiem. Po podróży na Teneryfę mieliśmy zarezerwowaną podróż do Tanzanii na Kilimandżaro. Byliśmy tam 3 tygodnie i przez pierwsze 2 tygodnie nie miałam czasu zatęsknić za domem, bo najpierw było wejście na Kilimandżaro, następnie safari, kolejno pojechaliśmy do miejsca, które jest bardzo nisko położone, przez co było tam bardzo gorąco i wchodziliśmy na czynny wulkan Ol Doinyo Lengai z zimną lawą, jednie 500 stopni.

Wszystko to było na wariackich papierach, ponieważ kiedy przyjechaliśmy ok. 15.00, zjedliśmy coś i o 23.00 nas budzili, aby wejść na szczyt Ol Doinyo Lengai, który ma 2 962 metrów. Zanim zeszliśmy z wulkanu, zrobiła się godzina 13.00. Strasznie ciężko się wchodziło, ponieważ góra ma ponad 2000 przewyższenia, ale w nocy było dosyć chłodno. Masaj dawał mi swoją chustę, bo nie spodziewałam się, że aż tak zimno mi będzie. Dlatego przez te 2 pierwsze aktywne tygodnie, nie miałam czasu pomyśleć o domu, ale potem polecieliśmy na Zanzibar i tak było „pole, pole”, czyli „powoli, powoli”. Tam poczułam, że mogę wracać do domu. To jeszcze nie było przed moim „przebudzeniem” (lub jakkolwiek można to inaczej nazwać) i zrozumiałam, że przez pandemię moje życia zaczęło wyglądać inaczej. Z pewnymi osobami nie miałam już takiego kontaktu, jak miałam wcześniej. Coś zaczęło mi świtać, że skoro chciałam wrócić do domu, to mimo tych wszystkich zawirowań i stresu związanego z pandemią, a także strachu o swoje życie i życie swoich najbliższych, moje życie zaczęło wyglądać lepiej.

Trzeba przyznać, że dla wielu osób ten czas był również czasem kryzysów, bo wiele par się rozeszło, bo uznali, że jednak nie są w stanie tak żyć. U nas też był kryzysy. Dlatego, kiedy nie ma dokąd uciec, nie ma pracy, siedzisz w domu, to czasem trzeba się spotkać twarzą w twarz z drugą osobą, albo ze sobą samym. Niemniej w jakiś sposób moje życie wyglądało inaczej i chciałam wrócić do domu. Potem mieliśmy kolejna podróż, ale ona odbyła się w momencie mocnego kryzysu (przebudzenia) i ona również była inna. Jakieś 2 tygodnie byłam na ścieżce rozwoju i wydawało mi się, że po tym czasie, kiedy przeczytałam „Potęgę podświadomości”, to ja już jestem uduchowiona. Jednak faktycznie każda kolejna podróż wyglądała coraz lepiej, bo była podróżą, a nie ucieczką. Była także podróż do Dubaju, z której z chęcią wróciłam, bardzo chętnie tam leciałam i wróciłam.

Dubaj jest przepiękny i niesamowity. Jest tam mnóstwo wspaniałych budynków i atrakcji, że nie sposób się nudzić, ale jednocześnie bardzo mało jest tam zieleni. Przez to, że większość rzeczy jest tam sztuczna, np. pokaz fontann był przepiękny, ale jednocześnie było tam mnóstwo bodźców, przez co czułam się przebodźcowana. Byliśmy tam łącznie 6 dni i naprawdę tęskniłam za moim zielonym Kaliszem, pomimo że w Polsce nadal jeszcze była zima. (taki paradoks)

Wtedy zauważyłam, że fajnie było wyjechać do Dubaju, ale bardziej rajcuje mnie mieszkanie u siebie na wsi, to, że mam kotki i ogród. Jeśli się gdzieś ucieka, to nie oznacza, to, że będzie to lepsze rozwiązanie. Może się wydawać lepsze, bo „Jak wyjadę, to będę szczęśliwsza”, „Jak napiję się więcej alkoholu, to będę bardziej rozluźniony”, „Jak włączę sobie serial, to zapomnę”. Tak nie jest, bo nadal jesteś w tej sytuacji, pomimo że chwilowo odwracasz od tego uwagę.

„W sumie to nie jest mi ciężko wrócić. Jeśli będą siły, chęci i pieniądze, to pewnie znowu gdzieś wyjadę, a jeśli nie, to mam tak wspaniałe życie tu i teraz, że podróże są tylko dodatkiem, a nie sensem życia”.

Poza uświadomieniem sobie i akceptacją tego, że mam problem, co jeszcze się zdarzyło, że w końcu przestałam uciekać przed swoim życiem?

Najpierw wspomnę o zmianie podejścia do kryzysów. Nieświadomie zaczęłam sobie wykształcać cechę rezyliencji, nie wiedząc o tym, że coś takiego istnieje i tak się nazywa. Rezyliencja to jest umiejętność radzenia sobie z kryzysami, gromadzenie zasobów psychicznych na trudniejsze czasy. Zaczęłam szybciej adoptować się do swojej sytuacji, w jakiej aktualnie się znajduję, a także zauważać swoje myśli. Nadal moje automatyczne reakcje są zbliżone do tego, jakie były przez całe życie. Może są troszeczkę dojrzalsze, ale pierwsze reakcje to jest coś takiego, jak dziecko zakrywa oczy i nie chce tego widzieć, bo nie chce problemu. Nie będę mówić, że kryzysy są cudowne, bo takie nie są, bo w mojej ocenie są okropne, ale to nie zmienia faktu, że są one potrzebne i są błogosławieństwem. Pojawiło się u mnie dojrzalsze, bardziej dorosłe podejście do życia, że w dni, kiedy mam szare dni i nie dzieje się nic tego wow, to uważam wtedy, że jest to okej. Ta codzienność, jaką odbieram jako szarą, jest tak naprawdę normalna, jest neutralna i nie musi cały czas coś się dziać i nawet fajnie jest, jak nic się nie dzieje. Energia lubi ruch, więc dobrze jest, jak coś się dzieje, ale dni spokojne też są ważne i nie są szare.

Moja codzienność przestała być byle jaka, przestałam żyć na autopilocie, a także przestałam godzić się na życie, które mi nie pasuje i przed którym uciekałam. Najpierw musiałam zauważyć, że są rzeczy, które mi nie pasują i te reakcje nie wzięły się z niczego, tylko coś za tym głębiej jest i chce być na powierzchni, a jest jeszcze głęboko we mnie. Zajęłam się także swoimi potrzebami, zauważyłam, jakie potrzeby są niezaspokojone, że reaguje aż nadto intensywnie, moje reakcje krzyczą o pomoc i są nieadekwatne do sytuacji.

Zauważyłam, że jest dobrze tak, jak jest, że wcale nie muszę nic zmieniać, aby było dobrze. Wiem, jak to brzmi, bo też kiedyś usłyszałam to zdanie w jednym z audiobooków i od razu pojawiała mi się myśl „Jak to jest dobrze, jak przecież potrzebuję zmiany?!” Właśnie nie jest dobrze. Dobrze to będzie dopiero wtedy, kiedy..” i to jest już pułapka. Mogę potrzebować zmiany, która zresztą nadejdzie, mogę nad nią pracować, ale tu i teraz, czyli w momencie strasznego kryzysu zadziało się coś, co stworzyło mi warunki do tego, aby rozpocząć tę pracę, żeby zauważyć, że coś jest nie tak, wyłączyć autopilota, zatroszczyć się o swoje potrzeby i za to mogę być wdzięczna. Poza tym miałam i mam tak dużo, ale nie potrafiłam tego wcześniej dostrzec. Mam męża, rodziców, pracę i to, że w niektórych dziecinach coś jest nie tak, nie zmienia to faktu jak dużo mam / miałam w tamtym momencie.

W którymś odcinku wspominałam o tym, że nasz umysł jest nastawiony na przetrwanie i nieświadomie kierujemy uwagę ku temu, co jest do naprawy, ale dzięki uważności możemy świadomie kierować swoją uwagę ku temu, co pozytywne i tego się właśnie nauczyłam.

Na początku przygody z duchowością też wpadłam w pułapkę samodoskonalenia, o której wspominałam w poprzednim odcinku. Miałam etap rozumienia siebie i ciągłe czytałam książki, przerabiałam kursy, medytowałam na zasadzie wahadła, prawa rytmu, że całe życie byłam daleko od siebie, to teraz w tym momencie będę tylko przy sobie i cały świat zewnętrzny jest nieważny. To jest moment odrealnienia. Często ludzie się śmieją z nauczycieli duchowych, bo każdy jest na innym etapie i gdybym w tamtym momencie zaczęła nagrywać podcast, to byłoby to bardzo odrealnione i zdaję sobie z tego sprawę. Sporo osób w tamtym momencie najwięcej chce mówić i to jest tak zwany „high”, gdzie z moich obserwacji wynika, że większość osób przechodzi przez to na początku. Niby jest to rozwój duchowy, wyciszanie ego, ale to przychodzi później, bo na początku rozwoju ego myśli, że coś może osiągnąć, np. że osiągnie wewnętrzny spokój, że zmaterializuje się wiele rzeczy poprzez afirmację. Myślenie, że możesz wszystko, jest swego rodzaju pułapką. W świecie materialnym nie wszystko jest możliwe, ale to nie jest wada systemu, tylko jest to także błogosławieństwo. Całe szczęście, że człowiek nie może wszystkiego, bo pomyśl jakby taka władza i wiedza trafiła w nieodpowiednie ręce. Ego na początku chce dużo i u mnie było podobnie, kiedy byłam w kryzysie, to ego chciało go zażegnać, więc chwyciło się rozwoju osobistego, duchowego i odrealniło się, a potem zaczęło umierać. To nie jest przyjemne, bo wtedy powstaje pytanie z ego „Po co mi był ten rozwój?!”. Dlatego ucieczka w rozwój duchowy na początku jest ucieczką. Jeżeli w tym się nadal trwa i ma się do tego bardziej zrównoważone podejście między tym, co materialne i tym, co duchowe to wtedy nie jest to ucieczką, a elementem życia tak, jak to było z podróżami. Jednak są to tylko dodatki do życia, tak samo jak rozwój, ale często to także daje wewnętrzny spokój, zrozumienie i akceptację, ale nie ucieczkę.

Mówiłam Ci, że zrozumiała, że wcale nie muszę nic zmieniać, aby było dobrze i jest dobrze tak, jak jest tu i teraz oraz to, że nie muszę naprawiać siebie. Jestem idealna, doskonała taka, jaka jestem już teraz, a także niektóre moje cechy są game changer. Moje cechy odbierane jako negatywne przez innych, to tylko przekonania innych na mój temat. Możesz pomyśleć, czy nadmierne reakcje nie są czymś złym.

Ja nad tym pracowałam, bo chciałam, ale czy to jest faktycznie wada, czy sygnał?

Coś jest nie tak, coś Ci przeszkadza, jakieś Twoje potrzeby zastały niezaspokojone, może jakieś Twoje prawa zostały naruszone, to jest sygnał i błogosławieństwo. Jeżeli zostawimy reakcje takie, jakie są, to mogą być dla nas destrukcyjne. Natomiast jeśli wyłapię tę reakcję i pomyślę, że coś mi to mówi, przed czymś mnie ostrzega, to wtedy jest to błogosławieństwem. Co z cechami?

Ktoś jest osobą towarzyską, to ludzie mówią, że jest to atencjusz. Ekstrawertycy słyszą, że są atencjuszami, chcą być w centrum uwagi, są gadułami i szukają poklasku. Natomiast introwertycy słyszą, że są aspołeczni, nie potrafią bronić swojego zdania, że ciągle by siedzieli w domu i są zamknięci na doświadczanie świata. Oczywiście mówię tutaj o stereotypach.

W takim razie kto jest lepszy atencjusz, czy aspołeczny?

To jest krzywdzące. To, jakie mamy cechy, to jesteśmy my. Możemy mówić, że ja nie chcę być taki i taki i możemy gdzieś swoje cechy spychać do cienia. Potem widzimy osobę, która ma także taką cechę osobowości jak my i się jej nie wstydzi, która może ją lubi. Wtedy najczęściej taka osoba nas denerwuje.

Czy faktycznie tak byś nie mógł? Czy w pewnym momencie życia ktoś Ci powiedział, że to jest złe i nie powinieneś tak się zachowywać?

Jesteśmy unikalną mieszanką cech osobowości i to też nie jest tak, że mamy jakąś cechę przez całe życie, bo często to się zmienia, tak samo jak my i to nie jest nic złego, ani dziwnego, bo zmieniają nas doświadczenia, nasza praca nad sobą, czy jakaś sytuacja życiowa. Jako osoba spóźnialska w pewnym momencie wyrabia sobie tę cechę, że już się nie spóźnia i się zmieniła, np. poprzez pracę. Zaczęła być punktualna w pracy i także w towarzystwie.

Co jest ważne?

W podróży, w które strasznie uciekałam, nikt mnie nie widział z mojego otoczenia i nikt mnie nie oceniał, a nawet jeśli ktoś mnie ocenił, np. Kenijka, która oceniła mój ubiór, albo to, że jestem biała. Niestety, ale zdarzało się, że Kenijki miały obniżone poczucie własnej wartości i chciały pokazać, że są lepsze od białych. To nadal są to randomowe osoby i zazwyczaj nie dochodziły do mnie te oceny, nie przejmowałam się innym spojrzeniem, bo to też jest inna kultura, więc nie dotyczy mnie ta opinia. W moim środowisku, w którym żyłam, wszystko było oceniane, nawet sposób ubierania się, dlatego podróż kojarzyła mi się z wolnością, ucieczką przed ocenami, bo „nie jestem taka, jaka powinnam być”. Ciągle było to „ja powinnościowe” i był to konflikt pomiędzy tym, jaka powinnam być wedle społeczeństwa, miedzy „ja idealnym”, bo również miałam jakieś wyobrażenie na swój temat tego, jak powinnam się zachowywać, jaka powinnam być i jak się ubierać, czy wypowiadać, co miało związek z tym „ja powinnościowym” oraz także było jeszcze „ja realnie”, czyli to, jaka jestem naprawdę.

Czy to była wina tych ludzi?

Oczywiście, że nie. Ja nie rozumiałam, że nie muszę brać do siebie tych uwag, jak np. te Kenijki, które mnie może gdzieś tam mierzyły mnie wzrokiem. Tak, jak nie muszę przejmować się tymi osobami, które może mnie w jakiś sposób oceniły, tak nie muszę przejmować się tymi ludźmi. Mogę żyć jak na wakacjach 365 dni w roku. Jedyne co mnie powstrzymuje, to nie ludzie z mojego środowiska, tylko mój mindset. Zmieniłam mindset i jestem szczęśliwa. Ubieram się tak, jak chcę. Wypowiadam się tak, jak chcę i zachowuje się tak, jak chcę. Żyję tak, jak chcę, a nadal mieszkam w Kaliszu i nie wyprowadziłam się gdzieś za granicę. Nam się wydaje, że „Jak się wyprowadzę za granice, to będzie lepiej. Dopiero będę szczęśliwa/szczęśliwy gdy…”. Tam też w pewnym momencie usiądziesz i poznasz ludzi. Jeżeli Twój mindset się nie zmieni, to sytuacje będą się powtarzać z nowymi ludźmi.

„Jak ona może być towarzyska, otwarta i śmiała wobec drugiej osoby? Ledwo kogoś zna i już z nim rozmawia. Ja bym tak nie mógł”.

Następna rzecz to medytacja, albo po prostu bycie w ciszy. Jeżeli medytacja Ci się źle kojarzy, to po prostu idź do ogródka, weź leżak i posiedź w ciszy, poobserwuj to, co Cię otacza. Możesz obserwować swoje myśli, czy oddech. Kiedy byliśmy w zeszłym roku w Kielcach w bardzo fajnym miejscu, tam była taka cisza, że chętnie wrócę do tego miejsca. Było to typowe miejsce na wyciszenie i jak pewnego razu poszliśmy do sauny i następnie z niej wyszliśmy, to tam była taka cisza, że tę ciszę było można usłyszeć, cisza była głośna (nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć).

Dla kontrastu w Dubaju było głośno, był nadmiar bodźców, przez co ciężko nam usłyszeć swój oddech, czy to, co druga osoba do nas mówi. Natomiast w Kielcach było można usłyszeć każdy szelest liści. Jak szłam boso po trawie, słyszałam tę trawę. Tak samo jest z umysłem, w ciszy możemy się wsłuchać w siebie i usłyszysz każdy najmniejszy szelest. Kiedy słyszysz tylko paplaninę swojego umysłu i ciągle coś robisz, to nie masz takiej możliwości.

Na koniec wspomnę o praktyce wdzięczności. Usłyszałam kiedyś takie fajne zdanie „Gdybyś jutro obudził się z tym, za co dzisiaj podziękowałeś modlitwie, to z czym byś został?”

„Gdybyś jutro obudził się z tym, za co dzisiaj podziękowałeś modlitwie, to z czym byś został?”

Jako ludzie czujemy wdzięczność, np. mogę czuć wdzięczność za to, że byłam w Tanzanii, w Egipcie i Dubaju. Powiedzmy, że w ten sposób wyglądałaby moje modlitwy.

Z czym bym się obudziła jutro?

Z tymi podróżami, które tak kochałam i były mi tak potrzebne. Gdzie byłby mój mąż? Gdzie byłby mój dom? Gdzie byłaby moja praca, przyjaciele, rodzice, kotki? To właśnie te rzeczy tworzą naszą rzeczywistość i tylko dlatego, że mamy je na co dzień, przestajemy je zauważać. Praktyka wdzięczności pomaga nam na nowo zakochać się w swoim życiu, w tej szarej rzeczywistości, o której mówiłam. W tej bylejakości, bo to takie nie jest. Gdybyś nawet budził się z tymi przepięknymi rzeczami, za które jesteś wdzięczny, np. za nowy dom, który sobie wybudowałeś, ale nie podziękujesz za malutkie rzeczy, nawet za pracę, która pozwoliła Ci na to, żeby ten dom wybudować, to jutro obudzisz się tylko z tym domem. Nawet jeżeli sprawia Ci to radość, to za rok, dwa już będzie szarą bylejakością, jeśli nie będziesz dbać o to, by być wdzięcznym za wszystko, co masz.

To tyle na dziś. Szczerze podzieliłam się z Tobą moją historią, moim sposobem na ucieczkę i chciałbym Cię zachęcić do takiej auto obserwacji.

Czy też w pewnych momentach nie wpadasz w jakiś schemat ucieczki? Czy są to jakieś nałogi? Czy nadmierne przeglądanie social mediów, seriali?

Wiadomo, są rzeczy bardziej szkodliwe, np. alkohol i takie, które wydają się mniej szkodliwe, np. podróże.Tematycznie życzę Ci, żebyś potrafił/a przyjąć życie takie, jakie jest i żeby nie wydawało Ci się ono szare, ale kolorowe, idealne takie, jakie jest tu i teraz. Mocno Cię przytulam i widzimy się za tydzień.

Zachęcam Cię do zostawiania komentarza i napisania do mnie. Zapraszam Cię na resztę moich platform społecznościowych. Zaczęłam także działać na Tik-toku, gdzie również serdecznie Cię zapraszam!

Umów się na konsultacje indywidualne

Artykuł przygotowała: Karolina Orłowska